Jezus chodzi po Woodstocku

Kilka dni temu odszedł do domu Ojca ks. Artur Godnarski, inicjator Przystanku Jezus. Przystanek Jezus to ogólnopolska inicjatywa ewangelizacyjna skierowana do uczestników Przystanku Woodstock. Pierwszy raz miał miejsce jeszcze w Żarach, gdzie wcześniej gościł festiwal Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W Przystanku Jezus biorą udział ludzie z Polski i zagranicy. Wśród nich są duchowni, siostry zakonne, klerycy, ale blisko dwie trzecie stanowią świeccy, głównie młodzież.

W 2015 roku po raz pierwszy uczestniczyłam w Przystanku Jezus. Nie było to nigdy moim marzeniem, aby uczestniczyć w ewangelizacji na polach Woodstockowych, co więcej, kiedy znajoma z Terezjańskiego Apostolstwa Ufności zaprosiła mnie do wspólnego wyjazdu, byłam z jednej strony zaskoczona, z drugiej zaś bardzo rozbawiona jej propozycją. Woodstock, to przecież “akcja” dla heroldów i herosów wiary, osób szalonych, które nie boją się ryzyka i pójścia na całość. Tak wtedy myślałam. Jednak Pan Bóg przeprowadza zawsze swój plan i zamierzenia w stosunku do tych, których wybiera, aby pokazać, że „moc w słabości się doskonali”, aby na „Jego słowo zgięło się każde kolano, a wszelki język wyznał, że Jezus jest Panem”.

Moja historia posługi na polach Woodstocku rozpoczęła się od nieustannie przynaglającego mnie wołania papieża Franciszka: „Idźcie na peryferie miast…”, aby szukać i ocalić to co zginęło. To przynaglenie, które rozbrzmiewało w moim sercu i w uszach, powoli nabierało mocy i urzeczywistniało się w splocie kolejnych wydarzeń. Nagle wpadł mi w ręce audioobok ks. Rafała Jarosiewicza: „Miłość chodzi po Woodstocku”, do której już kilkakrotnie przymierzałam się wysłuchać. Tym razem z rezultatem. Chłonęłam treść tego, czym dzielił się ksiądz Rafał, swoim doświadczeniem posługi na Woodstocku i paradoksalnie im dłużej słuchałam, tym bardziej byłam przekonana o swojej niemocy i nieudolności postawienia swoich stóp na tych polach, wśród takich ludzi.

Preludium do Woodstocku była ewangelizacja na Polach Lednickich. Tam spotkałam ewngelizatorów, którzy co roku jeżdżą na Przystanek Jezus. Ich świadectwa i doświadczenia tego czasu były niezwykłe, a sposób w jaki mówili o tej posłudze dawała mi pewność i przekonanie, że tam dzieją się rzeczy niesamowite, wymykające się z ludzkiego postrzegania, tam po prostu pole zalane jest łaską. Właśnie na polach Lednickich otrzymałam kilkakrotną zachętę i zaproszenie na Przystanek Jezus. Coraz bardziej przekonywałam się, że moja obecność tam jest pożądana. Mimo takiego nastawienia pojawiały się wciąż te paradoksy: nieudolność podjęcia tego wyzwania a z drugiej strony coraz większe pragnienie bycia tam. One przechodziły przez mój umysł z całą siłą i natężeniem. W końcu po wielu zmaganiach i wewnętrznych przepychankach przyszedł kluczowy moment podjęcia decyzji. Wewnątrz serca zdecydowałam się, że chcę pojechać na Woodstock. Moi Przełożeni zgodzili się na mój wyjazd. Osobiście dla mnie takim ewidentnym znakiem, wręcz cudem, który potwierdził, że Jezus naprawdę chce abym tam pojechała było jedno wydarzenie, które po ludzku było nie do rozwiązania. Przyjęłam decyzję swoich przełozonych, jako wolę Bożą. W sercu jednak powiedziałam Jezusowi: „Jezu, jeśli naprawdę chcesz abym świadczyła o Tobie na polach woodstockowych i jeśli jest Ci miła moja posługa, uczyń jakiś cud, bo po ludzku jest nie do rozwiązania”. Cuda się zdarzają. Tego samego dnia sprawy tak się ułożyły, że mogłam pojechać na woodstockową ewangelizację.

Podobno, każdy Przystanek jest inny, tak słyszałam z ust ewangelizatorów, którzy z roku na rok przyjeżdżają. Ale pozostaje zawsze jedna i ta sama miłość i tęsknota za Przystankiem Jezus. Dla mnie było wszystko nowe, świeże i tajemnicze. Z Warszawy jechałam autokarem ze wspólnotą Woda Życia. W autokarze poznałam s. Aldonę Misjonarkę Franciszkankę Maryi, która wprowadziła mnie w ten niezwykły czas, dawała dobre rady i była zawsze tam, kiedy jej po prostu potrzebowałam. To taki dobry Anioł Stróż, który przygarnął mnie na ten czas. Obok siebie miałyśmy rozbite namioty, byłyśmy w tej samej grupie, więc pierwsze lody niepewności zostały przełamane. W trakcie jazdy otworzyłam Pismo święte, a mój wzrok padł na tekst listu św. Pawła do Hebrajczyków:

„Dzięki wierze ten, którego nazwano Abrahamem, usłuchał wezwania, by wyruszyć do ziemi, którą miał objąć w posiadanie. Wyszedł, nie wiedząc, dokąd idzie. Dzięki wierze przywędrował do Ziemi Obiecanej, jako ziemi obcej, pod namiotami mieszkając z Izaakiem i Jakubem, współdziedzicami tej samej obietnicy. Oczekiwał bowiem Miasta zbudowanego na silnych fundamentach, którego architektem i budowniczym jest sam Bóg” (Hbr 11, 8-10).

Tak i ja usłuchawszy wezwania, wyruszyłam, nie wiedząc gdzie, do „Ziemi Obiecanej”, mieszkając pod namiotami, z tymi, którzy oczekiwali tej samej obietnicy.

Po przybyciu pod kostrzyński kościół, gdzie mieliśmy swoją bazę przystankową szybko zarejestrowaliśmy się w biurze, otrzymawszy identyfikator, pomarańczowe koszulki, (na znak solidarności z zabijanymi chrześcijanami w Syrii) i przydział grupowy, po czym zaczęliśmy rozbijać swoje namioty. W mgnieniu oka rosła ich liczba: różnokolorowe, różnokształtne, jedno, dwu, trzyosobowe, aż po ogromne namioty wojskowe. Atmosfera była niesamowita, jedni drugim pomagali, uśmiechali się do siebie, zapoznawali się, słychać było stuk wbijanych śledzi, a potem autentyczne okrzyki: „Udało się, namiot stoi”. O godz. 19.00 mieliśmy pierwszą Eucharystię, która wprowadziła nas w tematykę tegorocznego Przystanku Jezus. Eucharystii przewodniczył bp Tadeusz Lityński, a homilię wygłosił bp Grzegorz Ryś. Dołączył również do ewangelizacji bp Edward Dajczak. „Rozmnożenie chleba miało jeden cel – postawić nam pytanie: co nas w życiu nasyci?” – mówił kaznodzieja. Od początku bp Grzegorz (Przewodniczący Zespołu KEP ds. Nowej Ewangelizacji) mówił o tym co ważne, aby pójść z Dobrą Nowiną do drugiego człowieka na pole woodstockowe.

Czas rekolekcji przygotowujących do wyjścia na pole obfitował w modlitwę, wyciszenie, uwielbienie oraz przeżywany wspólnie Sakrament Pokuty i Pojednania, bo jak mówił ks. Bp Ryś, „jeśli nie doświadczycie w sobie, że wy sami potrzebujecie nawrócenia, to nie wychodźcie na pole”. Najmocniejszymi słowami, które uderzyły mnie podczas tego czasu przygotowawczego były słowa księdza biskupa podczas jednej z konferencji: „Zły chce nas oskarżyć, ale nie może. Pan Bóg może nas oskarżyć, ale nie chce. Pan Bóg jest tym, który usprawiedliwia”. Usprawiedliwia abyśmy żyli i przynosili Mu chwałę.

Nasza posługa na polu woodstockowym rozpoczęła się we wtorek około godz. 17.00 przejściem korowodem, do naszej przystankowej bazy (ogromnego namiotu), gdzie królował krzyż, ogarniający swoimi ramionami cały Woodstock. Tam po ceremonii poświęcenia i wspólnej modlitwie przy krzyżu rozpoczęła się, można powiedzieć druga część przystankowego doświadczenia – wyjście na pole woodstockowe, na którym już była znaczna część fanów. Dobieraliśmy się parami, bądź trójkami, zawsze kilka osób, nigdy w pojedynkę Po pierwsze dla bezpieczeństwa po drugie dla wsparcia i umocnienia, wszak sam Jezus, posyłał swoich uczniów po dwóch. Od środy do soboty włącznie rytm naszych dni wyglądał tak samo: śniadanie, uwielbienie, Msza Święta, drugie śniadanie i do wieczora ewangelizacja. W międzyczasie obiadokolacja. Ewangelizatorzy ustalali sobie sami rytm dnia, a niektórzy nawet z pola schodzili o 2:00. Od wtorku po południu, do końca trwania Woodstocku, w namiocie adoracji, cały czas był wystawiony Najświętszy Sakrament, bo to Jezus był Królem całego tego wydarzenia i do Niego należał ten czas. Tam nigdy nie zabrakło osób, choć były wyznaczone dyżury adoracji i modlitwy. Zresztą, każdy kto potrzebował umocnienia, z nas ewangelizatorów, schodził z pola i kierował swoje kroki do Tego, który jest Źródłem i Dawcą życia, pokoju, dobrych natchnień. A takiego umocnienia potrzebowaliśmy, bo spotkania z naszymi przyjaciółmi, rozmowy były czasem wyczerpujące. Pierwsze kroki przed wyjściem na pole kierowaliśmy zawsze do Jezusa prosząc o Jego błogosławieństwa, opiekę i potrzebne słowo, które jest „mocniejsze niż miecz obosieczny”. Tam też kierowaliśmy pierwsze kroki, po naszym przyjściu z pola, do Tego, z którym dzieliliśmy się owocami i doświadczeniami wykonanego zadania. W klimacie głośnej, czasem wręcz przerażającej muzyki dochodzącej z małej i dużej woodstockowej sceny rodził się w nas nowy człowiek, przemieniony przez kontakt z ludźmi poranionymi, rozżalonymi, oskarżającymi Boga i Kościół. Spotkania, które przypominały nam, że łaska wiary jest darmowa, niezasłużona, że my jesteśmy szczęśliwcami dzierżąc w sobie dar, który otwiera nam drogę do wiecznych radości. Tam dopiero na placu można było doświadczyć i autentycznie dziękować Bogu za to wybraństwo, za to kim jesteśmy, w co wierzymy, za co jesteśmy w stanie oddać życie. Spotkania, które po ludzku czasem smuciły, a które z drugiej strony dawały autentyczną duchową radość.

Wszystkich nas było 800 ewangelizatorów z Polski i zagranicy: USA, Anglii, Francji, Niemiec, Turkmenistanu i Malezji. Wszystkim przyświecał jeden cel – zanieść Zmartwychwstałego Jezusa na pola odbywającego się równolegle Przystanku Woodstock. Spotkałam tam wielu wspaniałych, dobrych ludzi, zapalonych, kreatywnych ewangelizatorów, którzy prześcigali się w pomysłowości, czym i w jaki sposób przyciągnąć woodstockowiczów, animując rozmowę. Właśnie te przeróżne pomysły, dawały pierwszy krok w nawiązaniu dialogu. Była w tym moc, bo był w tym Jezus. Chodząc po polu woodstockowym wraz z klerykiem Przemkiem, a potem dwoma dziewczynami, przyglądałam się osobom, jak są niesamowicie różni, jak wielka jest w nich potrzeba zauważenia, jak ich oczy przemawiają, proszą o pomoc. Słuchając tych spojrzeń słyszałam: „Dajcie mi Boga”, „Chcę być szczęśliwy”, itp. Mnóstwo ludzi (600 tys.), to ogromna rzesza, których tylko Jezus mógł nakarmić. Dotarliśmy do tych, do których mieliśmy dotrzeć, niosąc posłanie. Wśród nich: młodzi licealiści, studenci, ministranci, rodziny z dziećmi, młodzi starzy, ludzie różnych zawodów i formacji: policjanci, lekarze, prawnicy, inżynierowie, striptizerki, tych których ja osobiście spotkałam. Każdy na swój sposób zaznaczał swoje istnienie: wystrzałową fryzurą, najbardziej skromnym strojem, dziwnymi rekwizyty, różnymi zaproszeniami wypisanymi na kartonach, z których dominowały „free hugs” tzn. „darmowe uściski”. Wykorzystywałam ten moment, i w tym uścisku mówiłam, jak bardzo Jezus kocha i szuka danej osoby. Widziałam zdziwienie w ich oczach, które mówiły: osoba zakonna, kapłan zdolni są do takich gestów? Tak. A Kościół nie gardzi takimi jak oni. To chyba było dla nich ogromnym doświadczeniem i przełamaniem, aby zacząć rozmawiać. Najpiękniejszym osobiście dla mnie momentem podczas tych spotkań była końcowa modlitwa, którą wielbiliśmy wspólnie Jezusa, za to dzieło, którego przed chwilą dokonał. Za to, że przyprowadził nas do tych osób, że pozwolił im mówić, że po prostu zostali na zawsze zawierzeni w Bożą opiekę, choć tego, w tym momencie nie rozumieli. Taki jest nasz Bóg, Ten który się zniża i ofiarowuje.

W aurze całej atmosfery woodstockowej nie można pominąć i tego obrazu, który jest również kreowany, może zbyt mocno w prasie i telewizji jako jedno wielkie zło, całego tego wydarzenia. Owszem, było tam też coś z Sodomy i Gomory, również mnóstwo, całe morze lejącego się alkoholu, stoisk z piwem, aż do przesady. Pewnie i o dostęp do narkotyków też nie było problemu. Nie widziałam jednak osób, które po pijanemu leżały do nieprzytomności w krzakach, chuligaństwa i rozbojów. Za to słyszałam mnóstwo serdecznych pozdrowień, wyrazów autentycznej życzliwości, uścisków dłoni. Taki jest Woodstock. Atmosfera tego miejsca jest niebywała, jeśli zaakceptuje się tylko inność innych. Tam można doświadczyć otwartości na siebie nawzajem gdzie wszelkie bariery i ograniczenia tryskają. Niby nieznani, a jednak bliscy, nie różnicujący się ze względu na przekonania i styl. Taki nietypowy klimat mogli stworzyć, jak się wydaje tylko ludzie, którzy już nic nie mają do stracenia, którzy zdani są na siebie i na łaskę innych.

Chodząc po Woodstocku zastanawiałam się również nad sobą, nad swoją tam posługą, nad moją akceptacją tej różnorodności. Czułam w sobie wielką odwagę i zapał, aby zaczepiać ludzi, podchodzić do nich, zaczynać rozmowę od banalnych spraw, a potem przechodzić do sedna, czyli głosić Zmartwychwstałego, który przecież żyje i Jest tu razem z nami. Rozmawialiśmy wszędzie, siedząc na krawężniku, w krzakach, przy polach namiotowych, na piasku, na polanie, przy prysznicach i kąpiących się osobach, podczas pochodu Hare Kriszna, w miejscach gdzie Duch Święty nas przynaglił, zresztą większego wyboru nie było. Szukałam mojego Jezusa pośród rozszalałej muzyki, tłumów woodstockowiczów, w spojrzeniach, gestach, ale też i trudnych sytuacjach. Mój Jezus był tam, a zaznaczał swoją obecność w sytuacjach, gdzie najmniej się Jego spodziewałam. Przechadzał się wraz z nami i czułam Jego obecność, jak czuje się wsparcie przyjaciela.

Niesamowitym doświadczeniem tej posługi i w jakimś stopniu małych owoców tego czasu było wspólne uwielbienie i Eucharystia wraz z woodstockowiczami, którzy zachęceni, zaproszeni przez nas podczas naszych spotkań przyszli do naszego namiotu, aby wspólnie się modlić, uwielbiać Boga, a potem przeżywać Eucharystię. Potężny śpiew naszej przystankowej piosenki: „Nasz Bóg jest Wielki, nasz Bóg jest silny, Boże nikt inny nie równa się Tobie. Nasz Bóg uzdrawia jest wszechmogący, nasz Bóg, nasz Bóg”, wyciskał w oczach łzy, kruszył serca i dawał nadzieję, że obudzi się w nich światło wiary i powrócą do Boga. Taki jest nasz Bóg: potężny w mocy, ale miłosierny, wszechmogący ale i bezsilny. Bóg który przywraca do życia.

Posługa na polu woodstockowym fizycznie, psychicznie i duchowo była wyczerpująca, ale dająca nieopisaną radość i satysfakcję z wykonanego dzieła, a my będący jak uczniowie siadający u stóp Jezusa i relacjonujący wykonane zadanie. Posługa już za nami, a w głowie wciąż krążą wspomnienia, obrazy spotykanych ludzi, zapamiętane twarze, miejsca, otoczenie rozmów, najśmieszniejsze sytuacje. Wiele ich było. Jesteśmy do siebie podobni, my ewangelizatorzy i oni z Woodstocku, bo my wszyscy jesteśmy dziećmi Tego samego Boga, naszego Boga. Zatem nie ma nas i ich, jesteśmy my razem.

s. Dawida Prusińska CST

Przystanek Jezus 2015
(Kostrzyn nad Odrą, 26 lipca – 2 sierpnia 2015 r.)

Zdjęcia pochodzą ze strony: Przystanek Jezus, Niedziela,  Stacja7

Dodaj komentarz