Pan Jezus naszą drogą w życiu duchowym

„Gdy Jezus z uczniami szedł drogą, ktoś powiedział do Niego: «Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz». Jezus mu odpowiedział: «Lisy mają nory i ptaki podniebne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł położyć». Do innego rzekł: «Pójdź za Mną». Ten zaś odpowiedział: «Panie, pozwól mi najpierw pójść pogrzebać mojego ojca». Odparł mu: «Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże». Jeszcze inny rzekł: «Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu». Jezus mu odpowiedział: «Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego». (Łk 9, 57-62)

 Wstęp

Chrystus powiedział o sobie: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie (J 14, 6). Droga wiąże się z ciągłą zmianą, z pielgrzymowaniem. Jeżeli Chrystus jest naszą Drogą, to nasze życie ziemskie stanowi pielgrzymowanie, przemianę, której w Nim podlegamy. Chrystus jako Droga przenika nie tylko nasze życie, życie ludzi, ale i cały świat, cały wszechświat. Dlatego oblicze tego świata nieustannie przemija. Świat jest „wciągnięty” w paschalne przejście Chrystusa, wcielonego Syna Bożego. Najpierw został on naznaczony śmiercią przez grzech pierwszych ludzi. Jednak z miłosierdzia Bożego śmierć ta została pochłonięta przez śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa i teraz wszystko ogarnięte jest tajemnicą paschalną Zbawiciela.

W niniejszej katechezie spróbujmy przyjrzeć się naszemu życiu duchowemu jako nieustannej przemianie, drodze, której podlegamy w Chrystusie. Od wypełnienia się tej drogi w człowieku zależy los całego stworzenia – jego wieczna przemiana w nowe niebo i nową ziemię. Dla nas samych ważne jest przede wszystkim to, co się dokonuje w nas, bo od tego zależy nasze osobiste zbawienie – nasz wieczny los. W niniejszych rozważaniach przemiana dokonująca się w człowieku zostanie ujęta w dwóch perspektywach: pielgrzymowania „zewnętrznego”, w którym dokonuje się wypełnienie woli Bożej w życiu i pielgrzymowania „wewnętrznego”, w którym kształtuje się w duszy obraz Chrystusa.

Wypełnienie woli Bożej – pielgrzymowanie „zewnętrzne”

Cytowana na wstępie niniejszej katechezy perykopa Ewangelii nazywana jest „Trzej naśladowcy Chrystusa”. Wszyscy trzej chcą pójść za Jezusem, przynajmniej mają taki zamiar, ale zdaje się, że nie do końca zdają sobie sprawę z tego, co to oznacza, jakie to niesie ze sobą konsekwencje życiowe. Ci, którzy przyjęli święcenia kapłańskie i przeszli wcześniej formację seminaryjną, mogli obserwować swoich kolegów, którzy nie doszli do święceń. Wycofujący się z drogi do kapłaństwa poznają, co za sobą niesie pójście za Chrystusem. Oczywiście jest to przede wszystkim rozeznanie powołania do służby Bożej, ale z tym powołaniem związane są określone decyzje życiowe, przyjęcie określonego stylu, podejścia do życia. Pójście za Chrystusem wymaga zaparcia się siebie samego – wyrzeczenia się siebie, świata i swoich bliskich. Takie wyrzeczenie jest dla niektórych osób czymś bardzo trudnym.

Nakreślony w Ewangelii obraz trzech naśladowców Chrystusa dotyczy wszystkich chrześcijan, wszystkich wierzących, a nie tylko powołanych do służby  Bożej w kapłaństwie czy życiu zakonnym. Istotą pójścia za Jezusem nie jest rodzaj powołania, zadań życiowych, czynności, które mamy co dziennie do wypełnienia, ale wewnętrzne nastawienie, aby we wszystkim wypełnić wolę Bożą. Dlatego to, co w niniejszych rozważaniach nazwane zostało „zewnętrznym pielgrzymowaniem” ma swoje wewnętrzne oblicze. W życiu należy czynić to i tylko to, czego chce Bóg, co jest Jego wolą. Nie ważne jest, czy są to rzeczy po ludzku oceniając wielkie, czy małe. To wypełnianie woli Bożej możemy nazwać pielgrzymowaniem w sensie „zewnętrznym”, ponieważ przejawia się ono w naszych czynach, zachowaniu, decyzjach – w tym co widać na zewnątrz, w naszej ludzkiej aktywności, czyli ludzkiej, doczesnej drodze życia. Pełnienie woli Bożej jest synonimem drogi do świętości, drogi do zjednoczenia z Bogiem. Jest to droga, czyli pewien dynamiczny proces, ciągła przemiana, która obejmuje całe nasze życie.

Patrząc na trzech ewangelicznych naśladowców Pana Jezusa warto sobie uświadomić jakie są przeszkody w tym „zewnętrznym pielgrzymowaniu”. Zatrzymanie się w drodze pójścia za Chrystusem wynika często z posiadanej błędnej wizji, czym jest owo zewnętrzne pielgrzymowanie, z czym ono się wiążę. Chrześcijanin powinien świadomie pójść za Chrystusem i jeśli nawet nie wie, nie zdaje sobie w pełni sprawy z tego, co go spotka, to jednak powinien mieć przynajmniej ogólną świadomość, że zawsze pójście to wiąże się z przyjęciem krzyża.

 Pierwszy z naśladowców Pana Jezus mówi: Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz. Jezus mu odpowiada: Lisy mają nory i ptaki podniebne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł położyć. Ów człowiek wyobraża sobie określone miejsce, może miejscowość, do której miałby iść Jezus. My, ludzie, chcielibyśmy zamknąć Boga i Jego wolę w naszych ograniczonych wyobrażeniach. Chcielibyśmy, aby Bóg i Jego wola była dla człowieka czymś przewidywalnym. Bóg jednak przekracza wszystkie nasze wyobrażenia. I dlatego pójście za Nim jest pielgrzymką w nieznane. Bóg pozostanie nieprzewidywalny, nieogarniony w swej woli, w swoich decyzjach. Ta nieprzewidywalność Boga jest dla nas bardzo trudna do przyjęcia. Wymaga ona całkowitego zaufania Bogu. To zaufanie jest jak skok w przepaść.

Drugi naśladowca Chrystusa, zanim pójdzie za Nim, chce pogrzebać swojego ojca. To bardzo dobry uczynek, a nawet obowiązek – grzebanie umarłych jest ostatnim katechizmowym uczynkiem miłosierdzia względem ludzkiego ciała. W tym przypadku dochodzą jeszcze do głosu więzy krwi – to jest zmarły ojciec. W wielu miejscach w Ewangelii Jezus naucza w sposób, można powiedzieć, szokujący. Wyostrza problemy, używa szokujących porównać i słów, np.: „Kto nie nienawidzi swego życia”, „u was nawet włosy na głowie wszystkie są policzone”, „zburzcie tę świątynię”. Takie szokujące działanie i mówienie ma na celu wyostrzyć jakąś prawdę duchową. W kulturze żydowskiej pogrzebanie umarłego ojca wiązało się z przejęciem jego dziedzictwa – pozycji społecznej, majątku, kultury, czyli doczesnej spuścizny. Jezus odpowiada owemu człowiekowi: Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże. Królestwo Boże wytwarza własną kulturę, prawa, zwyczaje, nowy rodzaj pokrewieństwa – pokrewieństwo dzieci Bożych w Duchu Świętym. Idący za Chrystusem musi wzrastać w tym nowym pokrewieństwie, nowych więzach duchowych – według słów Jezusa wypowiedzianych do Nikodema: Trzeba wam się powtórnie narodzić. Jeśli rodzimy się powtórnie to tylko wtedy, gdy poprzednie życie umiera – zostawiamy umarłym grzebanie umarłych.

Dziś naturalne czynniki kulturowe, tradycje, zwyczaje obumierają, a razem z nimi wszystko to, co było w nich dobre, co było pomocą w głoszeniu Ewangelii. Ludzie stają się coraz bardziej wykorzenieni z życia narodowego, rodzinnego. Rodziny niesakramentalne często nie wytwarzają żadnych trwałych więzi między ludzkich – po śmierci ojca i matki często nie ma już domu, nie ma do kogo i do czego wracać. Ludzie rozjeżdżają się po świecie tracąc kontakt z rodziną. Jeśli są wierzący w Chrystusa zostaje im tylko nowa kultura i nowe pokrewieństwo królestwa Bożego. Idąc za Chrystusem dziś coraz więcej ludzi nie ma czego porzucać lub niewiele zostało im do porzucenia. To jest nowa sytuacja.

Ostatni z naśladowców Pana Jezusa mówi do Niego: Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu. Jezus mu odpowiada: Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego. Z tej odpowiedzi można wnioskować, że ów trzeci człowiek zwraca się ku przeszłości swego życia, jest do niej mocno przywiązany i dlatego trudno mu pójść za Chrystusem. Przykładem pozytywnym w tym względzie jest św. Paweł, wcześniej ortodoksyjny Żyd i prześladowca Kościoła świętego. Apostoł Narodów mówi: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie (Flp 3, 13-14). Przywiązanie do przeszłości jest mocnym hamulcem w swobodnym pójściu za Chrystusem. Często też stanowi stratę czasu, zastanawiania się nad przeszłością, rozpatrywania względów ludzkich – co ludzie powiedzą itp.

W kontekście problemu trzeciego naśladowcy Chrystusa warto zastanowić się nad współczesnym zjawiskiem niektórych forów internetowych – mam tu na myśli np. forum Nasza klasa. Jaki jest sens tworzenia grupy internetowej, szukania po czterdziestu latach kontaktów z ludźmi, z którymi było się w podstawówce? Moim zdaniem jest to nie tylko strata czasu, ale również wyraz duchowej nostalgii za tym, co bezpowrotnie minęło. Nostalgia taka zniewala człowieka, odbiera mu siły życiowe. Stanowi niebezpieczną „rzekę zapomnienia” pośród aktualnych trudów życia, krzyża, który trzeba nieść. Stanowi ona duchowe opium: „wtedy to było dobrze, byłem w pełni sił, nie miałem problemów…” Takie spotkania po wielu latach mogą być niekiedy bardzo niebezpieczne – np. nieść ze sobą pokusę odnowienia pierwszej miłości i prowadzić do zdrady małżeńskiej.

Upodobnienie do Chrystusa – pielgrzymowanie „wewnętrzne”

Na pielgrzymowanie „zewnętrzne” – wypełnienie woli Bożej w życiu nakłada się nasza wewnętrzna przemiana. Zewnętrznie nasze życie przemija. Pojawiają się i kończą zadania życiowe wynikające z przyjętego stanu życia, tzw. obowiązki stanu, obowiązki małżeńskie, rodzinne, zawodowe… Zmieniamy się zewnętrznie, starzejemy się. W życiu dorosłym z biegiem lat ubywa nam sił. Jednocześnie jednak – jak powie św. Paweł – chociaż niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, którzy jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień (2Kor 4,16). Nosimy nieustanne w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele (tamże, 4,10). Przez chrzest jesteśmy wciągnięci w misterium paschalne Chrystusa – w Jego śmierć i zmartwychwstanie. Nasz wewnętrzny człowiek odnawia się z dnia na dzień, upodobniając się do Chrystusa zmartwychwstałego.

Wewnętrzny proces upodobnienia się do Chrystusa zmartwychwstałego wiąże się z nieustannym obumieraniem. Obumieranie to jest warunkiem koniecznym kształtowania się w nas nowego człowieka na obraz Chrystusa zmartwychwstałego. Proces ten jest bolesny – możemy go nazwać obumieraniem duchowym, śmiercią duchową. Ma on doprowadzić do stanu, o którym mówi św. Paweł Apostoł: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie (Ga 2, 20).

W duchowym obumieraniu, koniecznym do zmartwychwstania, można wyróżnić pewne etapy. Pierwszy z nich, który rozpoczyna cały proces rozwoju duchowego, stanowi nawrócenie – szczególnie nawrócenie z grzechów ciężkich. Dokonuje się on dzięki wezwaniu i łasce Boga, ale wysiłek osobisty człowieka ma na tym etapie niebagatelne znaczenie. Od odpowiedzi człowieka na łaskę nawrócenia zależy jego trwałość. Odpowiedź ta składa się z kilku elementów: wyznania swej winy, zadośćuczynienia, podjęcia pokuty i umartwienia, aby nie wracać do grzechów. Pokuta i umartwienie związane są z wewnętrznym cierpieniem, obumieraniem. Ćwicząc się w pokucie trzeba przede wszystkim zjednoczyć się z Chrystusem pokutującym i cierpiącym za grzechy świata. Dlatego pokutę trzeba połączyć z rozważaniem męki Pańskiej.

Drugim etapem obumierania duchowego jest to, co św. Jan od Krzyża nazwie noc zmysłów. Nasze zmysły są jak okna, poprzez które stykamy się ze światem zewnętrznym: z ludźmi, rzeczami, sytuacja­mi, zdarzeniami naszego życia. Świat dostarcza nam bodźców do życia i pobudza nasze uczucia, sprawia nam radość, rozbudza nadzieje – lubimy podróżować, poznać coś nowego, przeczytać dobrą książkę, odwiedzić przyjaciela, mieć własne hobby… Możemy tak mocno oddać się radościom zmysłowym, tak mocno być zapatrzeni w świat w naszych oknach, że zapomnimy o wnętrzu duszy. Gorzej jeszcze, postawa ta ogarnia także życie religijne. Do samego Pana Boga podchodzimy zmysłowo, uczuciowo – chcemy, aby On zaspakajał nasze potrzeby uczuciowe. Przywiązujemy się do radości płynącej z modlitwy, z ciszy, spokoju, ukojenia zmysłów. Życie duchowe może zostać zastąpione płytkim przeżyciem uczuciowym związanym z modlitwą, które będziemy uważali za szczyt rozwoju duchowego. Bóg wtedy wprowadza duszę z noc zmysłów – odbiera człowiekowi radość życia i radość płynąca z modlitwy. Świat przestaje nas cieszyć. Przestaje nas cieszyć modlitwa. Wydaje się nam, że się cofamy i tracimy komunię z Bogiem. Nawet nie możemy rozważać Pisma Świętego. Bóg czyni to wszystko, aby uwolnić nas od przywiązania do przyjemności uczuciowych i skierować ku głębszemu życiu duchowemu, chce oczyścić naszą miłość, chce oczyścić naszą płytką uczuciową motywację trwania przy Nim. Noc zmysłów prowadzi do uproszczenia modlitwy. Dusza ludzka zaczyna się skłaniać ku modlitwie miłującej obecności – ku miłosnemu wpatrywaniu się w Boga, bez słów, bez rozważań. Dusza w ten sposób przechodzi od myślenia o Bogu do trwania w Nim. Przez noc zmysłów człowiek zewnętrzny staje się człowiekiem wewnętrznym – Bóg staje się jego największą wartością.

Noc zmysłów nie stanowi jednak końca obumierania wewnętrznego człowieka. Po niej następuje noc ducha, która przebóstwia człowieka. Proces ten ma doprowadzić do kochania Boga nie naszą, ale Jego miłością. W tej nocy człowiek traci własne życie duchowe – już zupełnie nim nie włada, aby zyskać życie Boże – czyli życie miłością Bożą. Noc ducha prowadzi do tego, o czym mówi św. Paweł: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Po nocy zmysłów Bóg stał się dla człowieka największą wartością. Teraz Bóg ukrywa się przed człowiekiem, aby człowiek mógł kochać Boga Jego miłością. Dla tych, którzy już nie mają nic oprócz samego Boga, jest to najboleśniejszy etap obumierania duchowego. Od razu trzeba tu zaznaczyć, że przez noc ducha w życiu ziemskim Bóg przeprowadza tylko wybrane dusze. Wstrząsające w tym względzie jest świadectwo św. Teresy z Kalkuty, która wyznała swojemu kierownikowi duchowemu, że na wiele lat utraciła wiarę w Chrystusa. Chociaż codziennie przyjmowała Komunię Świętą, przeżywała wewnętrznie, że Boga nie ma. Noc ducha jest udziałem w konaniu Jezusa na krzyżu, który modlił się: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mt 27,46). Noc ducha prowadzi duszę do duchowych zaręczyn i zaślubin z Chrystusem – największego zjednoczenia z Bogiem w miłości, jaki jest możliwe w życiu ziemskim. Jest to zjednoczenie z Chrystusem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym jednocześnie – jaki obraz Chrystusa zostaje wyryty w duszy.

ks. Ludwik Nowakowski

Cykl: Duchowość Misji św. Teresy.
Temat: Pan Jezus naszą drogą w życiu duchowym.

Dodaj komentarz