Do Zgromadzenia sióstr św. Teresy od Dzieciątka Jezus wstąpiła w wieku 15 lat. Już w dzieciństwie żywiła miłość do Jezusa Eucharystycznego. Miała piękny przykład wiary całej rodziny, która w każdą niedzielę uczestniczyła we Mszy św., często przystępowała do sakramentów świętych, szanowała kapłanów, żywiła prawdziwe nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny. Klimat rodzinny, w którym na pierwszym miejscu był Bóg zaowocowało łaską powołania zakonnego, w tak młodym wieku.
Siostra Felicja Radzewicz opowiada o niezwykłej łasce powołania zakonnego, które tak mocno urzeczywistniło się w posłudze chorych w szpitalu dla trędowatych w Gioia del Colle.
Patrząc okiem wiary na moje życie, mogę przytoczyć słowa proroka Izajasza: „Powołał mnie Pan już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię” (Iz 49, 1). Również i ja dzisiaj pragnę powiedzieć: „Dziękuję Ci Boże, że dałeś mi życie za pośrednictwem moich niezapomnianych rodziców, którzy Cię kochali i żyli w Twojej świętej bojaźni”. Rzeczywiście mój Tatuś w momentach zarówno radosnych jak i tych bolesnych często powtarzał słowa: „Niech będzie Bóg błogosławiony. Jego Miłość jest wieczna, nieskończona”. Tak też mówił w czasie swej długoletniej choroby. Gdy poślubił moją mamę, był 50-letnim wdowcem, bezdzietnym, gdyż pięcioro dzieci z pierwszego małżeństwa Bóg zabrał do Siebie w wieku niemowlęcym. Mama miała wówczas 30 lat i obawiała się nieco poślubić o wiele lat starszego od siebie wdowca. Oprócz tego początkowo i jej mama była niezbyt temu przychylna. Moja mama na kilka lat przed śmiercią wyjawiła mi, że podczas Mszy świętej ślubnej modliła się do Boga w duszy, mówiąc Mu: „Mój Boże, dziś poślubiam człowieka o wiele lat ode mnie starszego, jeśli dasz mi dzieci, ja już dziś Tobie je poświęcam”. Tak więc oto, ja jestem najmłodszą córką z 5-ciorga rodzeństwa, z którego trzy jesteśmy siostrami zakonnymi w tej samej Rodzinie Zakonnej.
Wstąpiłam do Zgromadzenia w wieku 15 lat. Już w dzieciństwie żywiłam miłość do Jezusa Eucharystycznego. Pamiętam, że w drodze do szkoły zachęcałam koleżanki do odwiedzin Pana Jezusa w kościele. Nie przechodziłam obojętnie obok Krzyża czy figurki. Rodzice nauczyli, by oddawać cześć nawet w skrytości serca, a jeszcze bardziej w sposób zewnętrzny. Moja mama nauczyła, słowem i przykładem aby widząc nawet z oddali wieżę Kościoła, odmawiać taką modlitwę: „O Jezu mój, widzę Dom Twój, niech widzę Oblicze Twoje, przez całą wieczność moją”. Miałam piękny przykład wiary mojej całej rodziny, która w każdą niedzielę uczestniczyła we Mszy św., często przystępowała do sakramentów świętych, szanowała kapłanów, żywiła prawdziwe nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny. Moja mama często odwiedzała chore osoby, często zabierając i mnie ze sobą. Podpatrzyłam też moją siostrę Jadzię (siostrę Mieczysławę) jak w niedzielą po powrocie z kościoła brała Pismo św. i szła do pokoju i tam w samotności je czytała. Gdy wstąpiła do Zgromadzenia, pamiętam, że i ja czasami szłam w jej ślady. Wybierałam zawsze fragmenty mówiące o Męce Pańskiej.
W mym sercu stopniowo rodziło się pragnienie zostania siostrą zakonną. Pamiętam, jak o to się modliłam, nieraz i na głos, ale tak by nikt nie słyszał: „Panie Jezu, powiedz i do mnie: Pójdź za Mną, jak powiedziałeś do moich dwóch sióstr”. To pragnienie wstąpienia do Zgromadzenia wyjawiłam moim rodzicom na krótko przed wstąpieniem. Pamiętam doskonale ten moment, kiedy to z moją mamą, której najpierw powiedziałam, zwróciłam się do tatusia prosząc go o zgodę. Tatuś po wysłuchaniu mej prośby, cały rozpromieniony radością, ze łzami szczęścia w oczach powiedział: „Niech Bóg będzie błogosławiony za to, że wybiera sobie kwiaty z mego ogrodu”. Tak więc zgodził się chętnie, użyczając mi swego ojcowskiego błogosławieństwa, całując mnie z radością.
28 lipca 1967 roku opuściłam dom rodzinny i w towarzystwie mojej najstarszej siostry – siostry Cherubiny, która w tym czasie była w domu na urlopie, udałam się do domu zakonnego. W 1975 roku złożyłam wieczystą profesję. Przez 16 lat pracowałam w Zgromadzeniu jako katechetka, przygotowywałam dzieci do pierwszej spowiedzi i Komunii św. Bardzo mi się podobała praca wśród dzieci i kontakt z ich rodzicami.
Odpowiadając na apel Kościoła w Polsce, w związku z pielgrzymką Papieża Jana Pawła II do Ojczyzny w roku 1987, Zgromadzenie nasze podjęło decyzję wysłania kilku sióstr do pracy misyjnej – jako „dar Ojcu Świętemu”. Nasza matka generalna siostra Cherubina Radzewicz szukała chętnych sióstr do pracy w Gioia del Colle, w szpitalu dla ludzi chorych na trąd. Po długiej, żarliwej modlitwie i refleksji, z wyraźną pomocą św. Tereni, Dobry Bóg dał mi zrozumieć, że moje miejsce jest tam, w Colonii Hanseniana, gdzie ON czeka na mnie w osobach cierpiących. Tak więc posłuchałam głosu sumienia, głosu Boga, który pragnął oczyścić moje serce i oderwać od przywiązań ludzkich, takich, które nie są godne Jezusa – Oblubieńca.
Od 18 października 1988 roku, razem z moimi współsiostrami, wypełniałam posługę wśród chorych na trąd w Colonii Hanseniana. Dziś po 50 latach od złożenia profesji zakonnej, mogę powiedzieć z duchem radosnym, przepełnionym wdzięcznością wobec Boga, moich współsióstr i wszystkich osób, które spotkałam w mym życiu, że jestem szczęśliwą, z imienia i faktu. Mogłam realizować pragnienie serca, nie czyniąc wielkich rzeczy, ale te małe, codzienne czynności mi powierzone, w duchu zawierzenia, jak nas naucza św. Terenia. Oczywiście byłam i jestem wciąż podtrzymywana w momentach trudnych przez Miłosierną Miłość Boga i macierzyńską Miłość Maryi. I tak z ufnością pragnę iść naprzód.
Jakże prawdziwe są Słowa z Księgi Powtórzonego Prawa, w odniesieniu do mego życia: „Pan niósł cię, jak niesie ojciec swego syna, całą drogę, którą szliście, aż dotarliście do tego miejsca”. (Pwt 1, 31)
s. Felicja Radzewicz CST