Dziś, wokół nas tak wiele dyskusji, manifestacji, egoistycznych propozycji i rozwiązań w temacie aborcji. Temat „życia” zawsze budzi emocje u tych, którzy żyją i mają prawo głosu. Gorzej jest z tymi, którzy w łonie matki głosu nie mają i nie mogą uzewnętrznić swoich emocji. Światowe szpitale i kliniki znają wiele cichych zabiegów aborcyjnych z niemym krzykiem nienarodzonego dziecka. Nie będę silić się na wyjaśnienie terminu czym jest aborcja? bo ona zawsze jest czyjąś krzywdą. Postanowiłam, że podzielę się konkretnym świadectwem z życia, uważam, że ono lepiej przemówi.
Przenieśmy się myślą do lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Świat stabilizuje gospodarkę, trwa wojna w Wietnamie, Marcin Luter King walczy o zniesienie dyskryminacji rasowej, ginie w zamachu prezydent John F. Kennedy, Kościół obraduje na Soborze Watykańskim II, a w małej miejscowości nieopodal Ostrowi Mazowieckiej pewna rodzina oczekuje narodzin czwartego dziecka. Lekarz mówi: – Pani Jadwigo, lepiej gdyby pani nie urodziła tego dziecka. Choroba zakrzepowo-zatorowa nóg jaką pani przebyła, może ponownie dać o sobie znać. To zbyt ryzykowne dla pani życia. Chwila zastanowienia. Pani Jadwiga wstaje i zdecydowanym głosem odpowiada: – Ja nie zabiję tego dziecka, nie dokonam aborcji, to grzech. Ja to dziecko urodzę, cokolwiek by miało być. Pani doktor wstała, podała rękę i powiedziała: – Gratuluję tak odważnej decyzji.
Bóg przez usta proroka Jeremiasza mówi:
„Zanim ukształtowałem cię w łonie Twej matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię”. (Jer 1,4-5)
Tej nocy pani Jadwiga długo nie mogła zasnąć. Wracała myślami do rozmowy z lekarzem, to znów wpatrywała się w śpiącego synka Januszka, młodszego synka Józika. Chociaż tuliła do serca najmłodszą czteroletnią Ewunię, myślami była przy dziecku pod sercem. Wreszcie przyszedł sen. Pani Jadwiga w czasie snu widzi taki obraz. Do jej łóżka podchodzi dziewczyna, dość wysoka, o ciemnych długich włosach, pochyla się nad nią i pyta: – Mamo, kto chce mnie zabić? Pani Jadwiga przebudziła się. Opowiedziała sen mężowi. Na koniec dodała: – Ja do lekarza już nie pójdę. Ona musi się urodzić! Urodziła się! w domu, zdrowa, silna, z pasją do życia, mała Ania. Takie imię dali jej na chrzcie.
Pani Jadwiga to moja mama. Żyje do dziś. Mała Ania to ja czyli s. Agnieszka. Jestem ogromnie wdzięczna mojej mamie. Wiem, że to nie była łatwa decyzja. Tym bardziej dziękuję Ci Mamo! Dalej wszystko potoczyło się zwyczajnie. Dzieciństwo spędzone na wsi, szkoła niemalże elitarna, godziny popołudniowe wybiegane z koleżankami i kolegami na podwórku.
Był kwiecień, miałam wówczas niespełna 16 lat, moja koleżanka poprosiła mnie o to, bym była jej świadkiem do sakramentu bierzmowania. Zgodziłam się. Obecność na Mszy św. podczas której ks. Biskup Sasinowski udzielał młodzieży sakramentu bierzmowania, była dla mnie wyjątkowa. Podczas śpiewu hymnu do Ducha Świętego, płakałam. Dlaczego? a któż to wie, po ludzku trudno wytłumaczyć. Odczuwałam wówczas wewnętrzną radość, szczęście, ale i obawy. Jak nigdy wcześniej, właśnie wtedy byłam pewna, że droga życia zakonnego to droga mojego powołania. Czułam, że Pan wzywa mnie do swej służby. Tylko jak to uczynić, jak odpowiedzieć na głos, który w duszy słyszę tylko ja. W domu rodzice uczyli mnie zasad i odpowiedzialności za podejmowanie jakichkolwiek decyzji. Wstąpienie do zakonu w wieku 16 lat, to bardzo poważna sprawa. Miałam tego całkowitą świadomość.
W pierwszy piątek miesiąca usilnie błagałam Jezusa po przyjęciu Komunii św., aby udzielił mi wewnętrznego światła i dodał odwagi w pójściu za Nim. Właśnie ten pierwszy piątek był dniem konkretnej decyzji. Lubiłam niekiedy droczyć się z Panem i wystawiać Go na małe próby. Tym razem postawiłam Jezusowi mały warunek;
„Jezu zgłoszę się do Zgromadzenia sióstr Terezjanek, (które pracowały w mojej parafii) o ile spotkam siostrę katechetkę, tę najbardziej radosną”.
Ku memu zdziwieniu zauważyłam, że s. Felicja, była obecna z grupą dzieci przy kościele. Był to drobny szczegół, który Jezus spełnił dla mnie, więc i ja odkryłam tajemnice swego serca przed tą siostrą. Dalej wszystko potoczyło się już z górki. Pan podsyłał kolejne osoby dzięki którym wchodziłam na drogę życia zakonnego. Codziennie poznawałam życie św. Teresy oraz jej małą drogę dziecięctwa duchowego, opierającą się na: pokorze, zaufaniu i miłości. Poznałam wiele szczegółów z jej życia czytając „Dzieje duszy”, zrozumiałam jej determinacje wstąpienia do zakonu w wieku 15 lat. Moja przygoda z „habitem” zaczęła się w wieku 16 lat.
Pierwsze moje kroki w zakonie postawiłam w Podkowie Leśnej. Byłam tu krótko. Postulat i nowicjat odbywałam w Mońkach. Lekcje z s. Cherubiną, praca w ogrodzie, wakacyjne grupy oazowe, pomoc w kuchni s. Maksymilianie, to wszystko było nowe, proste i piękne. Juniorat spędziłam w Podkowie Leśnej. Właśnie tu podczas czytania duchownego po raz pierwszy usłyszałam treść i analizę listów ks. bpa Adolfa Piotra Szelążka do matki Agnieszki z Lisieux. Pamiętam jak mnie, młodą wówczas siostrę, zachwycała pokora Ojca Założyciela uwypuklająca się w zwrotach grzecznościowych pełnych szacunku i oddania. Czytaniu temu towarzyszyła wyjątkowa atmosfera. Matka Albina dawała osobiste komentarze do przeczytanych listów. Dla mnie wszystko było takie świeże i mądre. Duchowość i charyzmat poznawałam w „czasie”. Wciąż uczę się charyzmatu i bycia dobrą Terezjanką.
s. Agnieszka Jaworska
Gratuluję Anusiu! Dziękuję za to wspomnienie, które przypomniało mi moje dzieciństwo. Niech Święta Tereska dalej Cię prowadzi, kochana Siostro Agnieszko.