Siostra Elżbieta Puchalska pochodzi z Ukrainy. Urodziła się i wychowała w Berdyczowie. Wyjechała na misje do Boliwii w 2016 roku. Pracuje w Oruro jako zakrystianka. Jest również wychowawcą grupy ministrantek oraz posługuje w Centrum Pastoralnym im. św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Przyjechała do Polski w sierpniu 2020 roku na wypoczynek, gdzie zastała ją pandemia. Wkrótce, jak tylko zostaną przywrócone loty do Ameryki Południowej wraca na misje.
Czym zazwyczaj zajmuje się siostra w boliwijskim Oruro?
Siostra Elżbieta: Na co dzień pracuję w Katedrze pod wezwaniem Matki Bożej Wniebowziętej w Oruro. Jednak praca zakrystianki na misjach ma zupełnie inny charakter niż w Polsce. Nie tylko przygotowuję do Mszy świętej, układam kwiaty i sprzątam, ale przede wszystkim jest to kontakt z drugim człowiekiem. Kościół jest otwarty cały dzień. Ludzie przychodzą, by się pomodlić, wypłakać przed Bogiem lub porozmawiać. Wystarczy podejść, przytulić i powiedzieć: Pan Bóg Cię kocha. Pomoże Ci. Zaufaj Mu! I to wystarczy. Mają możliwość uzyskania pomocy psychologicznej przy katedrze, gdzie ludzie mogą porozmawiać i znaleźć pomoc. Zazwyczaj szukają życzliwej obecności i wsparcia dla tych osób, duchowego pocieszenia. Często głoszę mini katechezę, gdy ludzie przychodzą do katedry. Tłumaczę znaczenie sakramentaliów. Znachorzy w Boliwii, gdy ktoś z rodziny choruje polecają, by zebrać wodę święconą z 7 kościołów i napoić nią chorego lub obmyć. Są to pogańskie zwyczaje. Uważają, że jeśli zdobędą wodę z różnych kościołów, to będą mieli większe błogosławieństwo. Tłumaczę wówczas, czym jest pokropienie wodą święconą. Zachęcam, by wezwali kapłana, by pomodlił się za chorego lub udzielił mu sakramentów. W Boliwii brakuje kapłanów. W katedrze posługuje tylko proboszcz, nie ma wikariuszy i sam musi wypełnić wszystkie obowiązki duszpasterskie. Dlatego często pomagam w udzielaniu Komunii podczas niedzielnej Mszy świętej, błogosławię ludzi lub kropię wodą święconą.
Jaka jest wiara ludzi mieszkających w Oruro?
Siostra Elżbieta: Wiara jest często pomieszana z pogaństwem. Pewnego dnia przyszła do mnie w kościele kobieta i prosiła o podanie Komunii dla chorego niemowlęcia, które trzymała na ręku. Tamtejsi ludzi traktują Boga w sposób magiczny. Uważają, że Jezus jest wszechmocny i może zrobić wszystko, jeśli oni wykonają czynności, które spowodują przychylność Jezusa.
Co siostrę najbardziej zaskoczyło, zdziwiło w Boliwii? Czego się siostra nie spodziewała?
Siostra Elżbieta: Wszystko mnie zadziwiało. Byłam zachwycona tym, co zobaczyłam. Z relacji innych osób słyszałam, że w Oruro jest wysoko, brzydko i zimno. Osobiście wszystko wydawało mi się urocze i nadzwyczajne – piękne słońce, przepiękne niebo. Podziwiałam odmienną roślinność, zachwycałam się rosnącymi bananami, ananasami i drzewami kokosowymi, agawami i kaktusami. Również zwierzęta są zupełnie inne niż w Europie. Zaskoczyło mnie to, że w Oruro na ulicach biega tyle psów, które są w ciągu dnia wypuszczane przez właścicieli i biegają po całym mieście bez opieki i kontroli. Najbardziej przerażające było zimno. Przyjechałyśmy do Boliwii w czasie zimy. Mróz był przenikliwy i dokuczający. Z czasem przyzwyczaiłam się do panujących warunków atmosferycznych w Boliwii, ale na początku było mi ciężko znieść niskie temperatury.
Co mogłaby siostra powiedzieć o mieszkańcach Oruro?
Siostra Elżbieta: Po czterech latach pobytu w Oruro odkryłam, że ludzie są bardzo otwarci i życzliwi. Przyzwyczajają się do drugiego człowieka i tęsknią. Piszą do mnie: Kiedy siostra do nas wróci? Są też osoby, które próbują wykorzystać twoją nieznajomość zwyczajów, np. podczas zakupów na rynku.
Mają też swoje wady. Na przykład niepunktualność. Istnieje wśród Boliwijczyków powiedzenie Hora Boliviana, czyli godzina boliwijska. Osoba umawia się na spotkanie na pierwszą, a przychodzi o trzeciej. Nikt nie jest punktualny. Inne słynne powiedzenie tamtejszych mieszkańców to Mañana, czyli kiedyś, za jakiś czas albo nigdy. Gdy o coś prosisz zawsze odpowiedzą Esta bien – dobrze, ale wcale to nie znaczy, że prośba zostanie spełniona. Grzecznościowo powiedzą dobrze, ale nie zawsze dotrzymują słowa.
Często są skłonni wykorzystać każdą okazję, by osiągnąć korzyści materialne. Pieniądze są zazwyczaj dla nich najważniejsze. Dzisiejsza cywilizacja konsumpcjonizmu wpływa także na ludzi w Boliwii. Tym bardziej, że doświadczają tam szczególnie skrajnego ubóstwa.
Jak wygląda katecheza w Oruro?
Siostra Elżbieta: W Oruro katechezą zajmują się katechiści, ale niestety ich wiedza teologiczna pozostawia wiele do życzenia. Katecheza opiera się raczej na emocjach i uczuciach. Brakuje formacji katechetów. Katechiści często sami składają ofiary dla Pacha Mama, czyli Matki Ziemi i nie rozumieją, że jest to obrzęd pogański, który jest grzechem. Uważają, że jest to ich kultura, tradycja i nie ma w tym nic złego. W Boliwii jest ogromna potrzeba wykształconych teologicznie katechetów, a przede wszystkim świadków wiary, którzy będą pokazywać tym ludziom, co jest istotą chrześcijaństwa.
Drugiego listopada było liturgiczne wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych. Jak Boliwijczycy modlą się za tych, którzy odeszli?
Siostra Elżbieta: W Boliwii jest bardzo wielki kult zmarłych. Dzień wszystkich zmarłych jest ich najważniejszym świętem. Jest na pierwszym miejscu. Święto zmarłych Boliwijczycy świętują bardziej niż Wielkanoc, czy Boże Narodzenie. Wynika to z ich wierzeń pogańskich i sposobu myślenia, w jakim zostali wychowani. Jeszcze nie tak dawno w święto zmarłych dokonywano profanacji grobów. Wykopywano czaszki zmarłych i przynoszono je do domu lub do kościoła na Mszę świętą. Obecnie bardzo mocno zakazuje się tego typu postępowania. Jest całkowity zakaz wykopywania szczątków zmarłych.
Boliwijczycy bardzo mocno wierzą, że 2 listopada o godz. 12.00 dusza zmarłego przychodzi do domu i przebywa w nim do północy następnego dnia. W tym dniu Boliwijczycy robią piękne ołtarzyki w domu ze zdjęciami zmarłych, przygotowują posiłki, które oni lubili, napoje i alkohol. Pieką z ciast postacie ludzi z drabiną do nieba. Przywożą drzewa bambusowe, jako symbol życia, wieczności. Drzwi do takiego domu są otwarte i każdy może do niego wejść i pomodlić się za zmarłego. W podziękowaniu za modlitwę gość otrzymuje paczkę ze świeżo upieczonymi ciastkami i coś do picia. Potem drzwi domów są zamykane. W mieszkaniu gromadzi się wówczas tylko rodzina lub znajomi. Jest uroczysty obiad połączony z modlitwą za zmarłego, często jest to różaniec. W ubiegłym roku uczestniczyłam w takim posiłku. Było zaproszonych około 50 osób. Po obiedzie rodzina miała listę wszystkich zmarłych i za każdą osobę odmawiano 3 razy Ojcze nasz, 3 razy Zdrowaś Maryjo i 3 razy Chwała Ojcu. Boliwijczycy nie znają zwyczaju zdobywania odpustu za zmarłych. Modlą się za nich tylko 2 i 3 listopada. Nie obchodzą Uroczystości Wszystkich Świętych, bo bardzo trudno jest im zrozumieć tajemnicę zmartwychwstania i życia wiecznego po śmierci. Niestety kult śmierci jest dominujący.
Jak wygląda adwent w Boliwii?
Siostra Elżbieta: Adwent wygląda zupełnie inaczej niż w Europie. W prawdzie kapłan zmienia kolor szat liturgicznych i są inne czytania mszalne, nie ma jednak wewnętrznego nastawienia oczekiwania na Jezusa, postawy czuwania. W Boliwii nie ma tutaj Rorat ani wieńca adwentowego. Tydzień przed Bożym Narodzeniem mieszkańcy wiosek przyjeżdżają do Oruro, by skorzystać z pomocy materialnej. Instytucje, szkoły, parafie oraz indywidualne rodziny przygotowują dary i dzielą się z ubogimi mieszkańcami wiosek jedzeniem, zabawkami i słodyczami dla dzieci. Rodziny koczują na ulicach przez tydzień lub dwa. Czasem walczą między sobą o dary.
W związku z pandemią zostały odwołane wszystkie loty do Ameryki Południowej. Nie może siostra na razie wrócić do Boliwii. Jak siostra przeżywa tę sytuację?
Siostra Elżbieta: W nocy śnię, że już lecę samolotem do Oruro (śmiech). Uczę się zawierzenia Panu Bogu. Jestem gotowa w każdej chwili pełnić Jego wolę. Nie wiem, co będzie. Tęsknie za Boliwią i za ludźmi, których tam poznałam. Misjonarz na misjach więcej dobra otrzymuje niż daje. Oruro w Boliwii stało się moim nowym domem.
Z siostrą misjonarką rozmawiała s. Bogumiła Ptasińska