2 stycznia 1873 roku w Alencon urodziła się Maria Franciszka Teresa Martin, czyli św. Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza. Odkryła i pokazała całemu światu małą drogę do nieba, drogę ufności i całkowitego zawierzenia siebie łasce Bożej.
O narodzinach ostatniej córki rodziny Martin, Teresy, dowiadujemy się z korespondencji rodzinnej, zwłaszcza listów Zelii Martin. W korespondencji znajdujemy wiele szczegółów z pierwszych chwil życia Teresy.
Prawy charakter i umiłowanie Boga, Teresa wyniosła z domu rodzinnego, w którym wzrastała. Warto zwrócić uwagę na środowisko rodzinne, które ukształtowało w przyszłej świętej pragnienie poświęcenia się Bogu, w tak młodym wieku i tak surowym Karmelu. Niewątpliwie Rodzina Martin była przesiąknięta Bożą obecnością. Wiara w Boga i zawierzenie Jemu była podstawą kształtowania duchowości małżonków. Trudno się temu dziwić, wszak oboje małżonkowie pragnęli wstąpić do zakonu. Plany Boże jednak zrealizowały się w stosunku do nich obojga w innym kierunku, nadając znamiona uświęcenia życia rodzinnego i mężnego znoszenia powtarzających się doświadczeń życiowych, szczególnie żałoby po stracie kolejnych dzieci. Mimo trudnych życiowych doświadczeń, które mogłyby skupić uwagę tylko na siebie, oboje małżonków charakteryzuje postawa otwartości na potrzeby biednych, szczera pomoc potrzebującym, czyli jednym słowem altruizm i miłosierdzie. W takim klimacie rodzinnego ogniska domowego rodzi się ostatnie dziecko państwa Martin, Teresa.
Pierwsze wzmianki o Teresie Martin nakreśla Zelia w liście dedykowanym do brata i bratowej z 21 lipca 1872 r. Tak wspomina w liście:
„Muszę was powiadomić o wydarzeniu, które prawdopodobnie nastąpi pod koniec roku, ale na razie interesuje ono tylko mnie i jeszcze nikogo nie cieszy. Jednak cieszyłabym się, gdybym wiedziała, że będę mogła wychowywać tę biedną istotkę, która przyjdzie zadomowić się w naszej rodzinie i która nie opuści jej, dopóki ja i ona będziemy żyć. Czuję się lepiej niż ostatnim razem, mam dobry apetyt i nigdy nie mam gorączki. Mam nadzieję, że to dziecko przyjdzie szczęśliwie, nieszczęście nie czyha zawsze u tych samych drzwi, w końcu, niech się stanie wola dobrego Boga!”.
Kiedy zbliżają się narodziny dziecka, Zelia wie, że nie będzie mogła karmić Teresy własną piersią, potrzebuje mamki, aby Teresa mogła żyć. Z wielką pieczołowitością, razem z Ludwikiem szukają właściwej osoby, która spełni wymagania Zelii i Ludwika. Zelia wspomina:
„Gdyby dobry Bóg dał mi łaskę, że mogłabym karmić, wychowanie jej (Teresy) byłoby tylko przyjemnością. Kocham dzieci do szaleństwa, urodziłam się, żeby je mieć, ale wkrótce nadejdzie czas, że to się skończy”.
Przychodzi upragniony dzień dla rodziny Martin, 2 stycznia 1873 r. – rodzi się upragnione i oczekiwane dziecko. Zelia, opisuje pierwsze dni życia Teresy, gdzie niepokoje mieszają się z radością. Wspomina:
„Teraz już zupełnie odzyskałam siły, mała również dobrze się czuje, zapowiada się na bardzo silną, ale jednak nie ośmielam się na to liczyć, cały czas boję się zapalenia jelit. (…) W ciągu dnia mała wcale nie jest trudna, ale w nocy często każe nam drogo zapłacić za dobry dzień. Wczoraj wieczorem trzymałam ją aż do wpół dwunastej, nie mogłam już ze zmęczenia; później na szczęście już tylko spała (…) To dziecko nazywa się Teresa jak moja ostatnia mała [poprzednie dziecko, również Teresa, żyje tylko dwa miesiące i umiera 8 października 1870 r.]; wszyscy mi mówią, że będzie piękna, już się śmieje. Spostrzegłam to po raz pierwszy we wtorek. Myślałam, że się pomyliłam, ale wczoraj zwątpienie nie było już możliwe; popatrzyła na mnie bardzo uważnie, potem posłała mi rozkoszny uśmiech. Kiedy ją nosiłam, zauważyłam coś, co nigdy mi się nie zdarzało z innymi moimi dziećmi: kiedy śpiewałam, ona śpiewała ze mną (…) Straszliwie się zadręczam moją Tereską. Boję się, że ma chorobę jelit. Zauważam te same alarmujące symptomy co u innych moich dzieci, które umarły. Czy trzeba będzie jeszcze utracić to dziecko?”.
W sytuacji najbardziej krytycznej, kiedy stan małej Teresy (nieżyt jelit) jest bardzo poważny, Zelia formułuje modlitwę do św. Józefa i wspomina tamten moment:
„Uklękłam u stóp świętego Józefa i prosiłam go o łaskę, żeby mała wyzdrowiała, zdając się równocześnie na wolę dobrego Boga, gdyby chciał zabrać ją do siebie. Nie płaczę często, ale modląc się, płakałam”.
Zelia stwierdza, że po tej modlitwie Teresa została całkowicie uzdrowiona. Wrócił Teresie zdrowy wygląd jak również wesołość. Przybierała na siłach i stawała się coraz silniejsza. Zelia dziękowała dobremu Bogu, że zachował Teresę przy życiu, a ona sama mogła cieszyć się owocem miłości małżeńskiej.
Gdy patrzymy na życie Zelii i Ludwika Martin, łatwo możemy dostrzec objawiającą się łaskę Boga, w sercach oddanych Mu sług, którzy stali się narzędziami woli Bożej. Wspominając dzień urodzin największej Świętej XX wieku, trudno nie wspomnieć o jej Świętych Rodzicach, którzy zasieli i zaszczepili ziarno miłości w sercu Teresy. To z ich trudu, miłości i heroicznej wierze wyrósł owoc, który odsłonił i pokazał całej ludzkości małą drogę do nieba, drogę ufności i całkowitego zawierzenia siebie łasce Bożej. Sama Teresa w liście do księdza Maurycego Belliere’a (26 lipca 1897) docenia rolę swoich Rodziców w Bożym planie zbawienia:
„Dobry Bóg dał mi Ojca i Matkę godniejszych Nieba niż ziemi. Prosili Pana, by dał im dużo dzieci i by je wziął dla siebie. Pragnienie to zostało wysłuchane. Czworo małych aniołków uleciało do Nieba, a pięć pozostałych na arenie życia wybrało Jezusa za Oblubieńca. Z męstwem prawdziwie heroicznym Ojciec mój, jak nowy Abraham, wspiął się trzykrotnie na Górę Karmel, by złożyć Bogu ofiarę z tego, co miał najdroższego”.
Wspominając w dniu dzisiejszym dzień narodzin św. Teresy od Dzieciątka Jezus, warto podziękować dobremu Bogu, za jej życie, świętość i ukazanie nam małej drogi. To również dzień dziękczynienia za bogobojnych rodziców: Zelię i Ludwika, którzy doświadczając chwil radosnych, bolesnych i codziennych trudów życia, przeżywali je z Bogiem, uświęcając swoje małżeńskie powołanie.
Oby takich świętych małżonków, kochających życie było we współczesnym świecie jak najwięcej. Aby z odwagą i zawierzeniem przyjmowali plany Boże, które Bóg powierza tym, którzy miłują Go i strzegą Jego przykazań.
s. Dawida Prusińska CST