W tym roku przypada już 71. rocznica śmierci Sługi Bożego biskupa Adolfa Piotra Szelążka (1865-1950). Biskupa diecezji łuckiej na Wołyniu, który ostatnie lata swojego życia spędził na wygnaniu, mieszkając w podtoruńskiej miejscowości Zamek Bierzgłowski, zmarł 9 II 1950 r.
Przywołując każdego roku garść informacji o biskupie, tym razem chcę się zatrzymać na jego trosce o kapłanów diecezji łuckiej. Przypomnijmy, że od 2010 r. trwa proces beatyfikacyjny biskupa, obecnie jest on już na etapie rzymskim.
Biskup znakiem jedności i tożsamości
Tylko pojedynczy księża łuccy, byli na co dzień w najbliższym otoczeniu biskupa, np. ks. Jan Szych był administratorem parafii św. Jakuba w Toruniu. Większość z nich mieszkała i posługiwała w różnych diecezjach w całej Polsce. I to właśnie przede wszystkim oni szukali kontaktu ze swoim biskupem. Przyjeżdżając do niego do Zamku Bierzgłowskiego szukali jedności, tożsamości, oparcia i pomocy, a jednocześnie także i sami podtrzymywali biskupa w nadziei zmiany jego trudnej sytuacji. W świetle znanych nam informacji wiemy, że ich sytuacja zarówno materialna, jak i kondycja ludzka pozostawiały wiele do życzenia. Dotyczyło to szczególnie okresu pierwszych miesięcy po zakończeniu wojny. Duchowni diecezji łuckiej często byli pozbawieni jakiegokolwiek zabezpieczenia materialnego, tułali się po różnych diecezjach oraz domach zakonnych, szukając możliwości posługi, źródła utrzymania oraz dachu nad głową.
Biskup szukał swoich kapłanów
Bp Szelążek wysyłał listy do wszystkich biskupów w Polsce prosząc o informacje o księżach łuckich. Przytoczmy fragment listu z 3 grudnia 1946 r., który biskup łucki otrzymał od biskupa łomżyńskiego Stanisława Łukomskiego: Jakże bardzo ucieszyło mnie pismo Waszej Ekscelencji z dnia 27 listopada br. Jest bowiem znakiem, że Ekscelencja po tak ciężkich cierpieniach męczeńskich przyszedł znowu do sił i jest po dawnemu czynny. Niech Pan Bóg i nadal udziela Swej pomocy i w roku przyszłym pozwoli oglądać pomyślniejsze warunki w Polsce. Co do Księży z diecezji Łuckiej, jest w mojej diecezji tylko ks. Prałat Antoni Jagłowski, pełniący duszpasterstwo jako administrator parafialny.
Zatroskany o los ks. Władysława Bukowińskiego
Biskup wygnaniec myślał również o tych kapłanach, którzy pozostali na Wołyniu, a dokładnie o tych, którzy byli więzieni lub po wyrakach przebywali już na zsyłkach w obozach pracy. Sługa Boży czynił, między innymi starania o uwolnienie ks. Władysława Bukowińskiego (1904-1974), wykładowcy w seminarium, w okresie wojny proboszcza parafii katedralnej w Łucku. Został on aresztowany w styczniu 1945 r. i skazany na wiele lat łagrów.
Szukając pomocy w jego uwolnieniu biskup pisał do kardynała Adama Sapiehy. W liście z 29 kwietnia 1948 r. czytamy: Niezmiernie zatroskany jestem losem Ks. Kanonika Bukowińskiego i innych kapłanów, którzy trzymani są na Wschodzie. Ks. kanonik Bukowiński jest wyjątkowo wartościową jednostką. Wybitni są także i inni trzymani tam księża. Ośmielam się przeto zapytać, czy Eminencja nie zechciałby wydelegować kogoś do Warszawy, aby wobec Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wobec Premiera i p. Viceministra Wolskiego ponowił żądania repatriacji pomienionych kapłanów.
Świadectwo siostry franciszkanki
O zatroskaniu biskupa o swoich kapłanów wspomina także przełożona wspólnoty sióstr franciszkanek z Zamku Bierzgłowskiego s. Myra: Uderzał nas bardzo stosunek Ks. Bpa do księży. Był to stosunek Ojca do dzieci. Bardzo ojcowski i troskliwy. Pełen radości i pogody ducha, starał się przelać wszystkie swoje zalety na tych, których kochał. Częsty kontakt z kapłanami swojej diecezji napawał Go wielką radością. Odwiedziny przyjmował gościnnie, zawsze znajdował dla nich czas, nigdy nie odesłał bez pokrzepienia i podtrzymania na duchu, chociaż sam bardzo boleśnie przeżywał wygnanie ze swej diecezji.
dk. prof. Waldemar Rozynkowski